janie
Well-known member
- Paź 23, 2004
- 3,825
- 1,592
- 113
Obczytałam wszystkie wypowiedzi i nasuwa mi sie jedno. Wiele zależy od pszenicy. W dzieciństwie mieszkałam na wsi i zawsze była kutia na bazie wyłuskanego ziarna. Trudno było kupić gotowy pszenny pęczak. Tylko nie jęczmienny, trzeba uważać, bo tu łatwo o pomyłkę.
Moja mama suszyła ziarno w duchówce przez całą noc (tak około 1 kg), następnie wkładała do odpowiedniego, lnianego woreczka, tzn. tak dużego aby nie był wypchany i ziarno mogło się w środku przesypywać. Pszenicę skrapiała następnie obficie wodą, woreczek zawiązywała sznurkiem, a tata robił coś takiego
tylko po worku, a nie głowie. Walił w worek pałką lub wałkiem do ciasta tak długo, aż z ziarenek zeszła cała łuska. Był przy tym cały mokry. Trwało to około pół godziny. Zaglądał co jakiś czas do środka i kropił wodą jak było potrzeba. Tej łuski było tak, po odwianiu (oddmuchaniu) ze dwie garście. Następnie wypłukana w kilku wodach kutia moczyła się znowu przez kilka godzin (najlepiej do rana) - no i można było gotować. Oczywiście ta harówa tylko wtedy jeśli nie ma obrobionego maszynowo ziarna. Całe szczęście, że nikt już nie musi tego robić w domu. Nigdy nie słyszałam aby można gotować kutie po prostu z pszenicy. Ale skoro tak piszecie, to sama chętnie spróbuję.
Dodam przy okazji, że z tą "ceremonią" wiązały się różne stare obyczaje. Najbardziej lubiłam wigilijny poranek. Choinka już była ustawiona (jeszcze bez ozdób), pachniała lasem. A mama budziła mnie przynosząc do łóżka miskę z moczącą się kutią. Zamoczonymi palcami przemywała lekko moje czoło, policzki i brodę, życząc abym była dla wszystkich tak ważna i pożądana jak pszenica (chleb) dla człowieka i żeby mi niczego nie brakowało. I jeszcze coś. W misce z kutią były zanurzone drobne pieniążki. Musiałam je wszystkie znaleźć, na szczęście. To był w naszym domu bardzo magiczny dzień. Wszystko było inaczej niż zwykle. Moja mama była przy tym bardzo nowoczesną kobietą, ale chciała abym zapamiętała te zwyczaje, bo mało kto już je kultywuje.
Bardzo się rozgadałam, ale to dlatego że znowu nadchodzi czas kutii. Moja rodzina lubi kutię, ale bez specjalnego zachwytu. Mnie samej też ona różnie wychodzi i nie smakuje jak w dzieciństwie. Ale na to już nie ma rady.
Moja mama suszyła ziarno w duchówce przez całą noc (tak około 1 kg), następnie wkładała do odpowiedniego, lnianego woreczka, tzn. tak dużego aby nie był wypchany i ziarno mogło się w środku przesypywać. Pszenicę skrapiała następnie obficie wodą, woreczek zawiązywała sznurkiem, a tata robił coś takiego

Dodam przy okazji, że z tą "ceremonią" wiązały się różne stare obyczaje. Najbardziej lubiłam wigilijny poranek. Choinka już była ustawiona (jeszcze bez ozdób), pachniała lasem. A mama budziła mnie przynosząc do łóżka miskę z moczącą się kutią. Zamoczonymi palcami przemywała lekko moje czoło, policzki i brodę, życząc abym była dla wszystkich tak ważna i pożądana jak pszenica (chleb) dla człowieka i żeby mi niczego nie brakowało. I jeszcze coś. W misce z kutią były zanurzone drobne pieniążki. Musiałam je wszystkie znaleźć, na szczęście. To był w naszym domu bardzo magiczny dzień. Wszystko było inaczej niż zwykle. Moja mama była przy tym bardzo nowoczesną kobietą, ale chciała abym zapamiętała te zwyczaje, bo mało kto już je kultywuje.
Bardzo się rozgadałam, ale to dlatego że znowu nadchodzi czas kutii. Moja rodzina lubi kutię, ale bez specjalnego zachwytu. Mnie samej też ona różnie wychodzi i nie smakuje jak w dzieciństwie. Ale na to już nie ma rady.
