- Paź 29, 2006
- 1,307
- 0
- 0
Może to tak troche poza sezonem, ale gdzie jest napisane, że pączki smaży sie tylko w karnawale?
Gwoli sprawiedliwości muszę napisać, że przepis (starannie pielęgnowany) pochodzi od przyjaciół z Poznania. Po ich wizycie u nas i moim pilnym teminowaniu przy ich smażeniu przez kontynuatorkę rodu
, postanowiłam sama spróbować. Ponieważ efekt zamierzony nie różnił się niczym od efektu końcowego, postanowiłam przepis tu wrzucić, żeby mi się w razie czego nigdzie nie zapodział. A może przy okazji ktoś skorzysta...
Produkty
1/2 kg mąki (wrocławska, poznańska, szczecińska - czyli "zwykła"
1 szklanka (250ml) mleka
10 dag masła
5 zółtek
8 dag cukru
5 dag świeżych drożdży
szczypta soli
4-5 kostek Planty
Wykonanie
Mąkę przesiać, mleko leciutko podgrzać, rozpuścić w nim cukier, masło stopić i ostudzić, oddzielić żółtka od białek.
Odlać z 1/2 szklanki mleka, wkruszyć do niego drożdże, dodać łyżkę mąki, dobrze wymieszać i poczekać, aż "ruszy".
Resztę mleka rozmieszać z żółtkami i wlać do maszyny do pieczenia chleba. Na to wsypać mąkę zmieszaną z solą, dodać rozczyn. Ustawić program wyrabiania ciasta (nie na makaron). Gdy składniki się połączą, wlać stopione masło. Proces mieszania i wyrastania trwa ok. 1,5 godziny. Ponieważ ciasto wyrasta mocno, zalecam posmarować pokrywę maszyny tłuszczem.
Gdy maszyna zakończy swoją działalność, przekładam ciasto do miski i łyżką nabieram porcje (mniej-więcej równej wielkości), rozpłaszczam na placuszek w dłoniach oprószonych mąką, nakładam nadzienie (powidła śliwkowe, konfiturę z róży itp), zlepiam i strona zlepioną w dół rzucam kulkę na leciutko tylko przetartą mąką stolnicę, tak, aby sie trochę spłaszczyła (oczywiście kulka, a nie stolnica).
Z tej porcji wychodzi ok 15-17 pączków.
Gdy wyrosną, smażę na Plancie (biały, twardy tłuszcz - kiedyś był Ceres, potem Olej palmowy itp). Jest bez smaku i zapachu i nie pali się szybko. Trzeba wypróbować temperaturę tłuszczu, wrzucając mały kawałeczek ciasta. Jeśli od razu wyskakuje do góry, ale nie zmienia się w węgielek, tylko ładnie zaczyna rumienić, to OK - można smażyć
Jeśli tłuszcz za gorący i pączek zaczyna się za bardzo brązowić, trzeba temperaturę obniżyć, bo będzie spieczony z wierzchu, a w środku surowy.
Pączki wkładam do tłuszczu - dla odmiany - zlepieniem do góry.
Smażę w garnku po 3 (bo taki mam garnek - 2l), w głębokim tłuszczu, tak aby pączek pływał w nim swobodnie. Przykrywam pokrywką i czekam 2-2,5 minuty. Następnie odwracam je przy pomocy patyczka do szaszłyków i czekam następne 2,5 minuty.
No i to chyba na tyle, jesli chodzi o smażenie...
Ponieważ pączusie są bardzo puszyste, przy wyjmowaniu łatwo zgnieść chrupiącą skórkę, więc najlepiej wyciągać podkładając coś (jakieś płaskie sitko itp) od spodu.
Wykładam pączki na ręcznik papierowy i jeszcze gorące lukruję.
A oto mój pierwszy w życiu udany pączek
Ale cóż - lepiej późno, niż wcale...
Jabłko dla uzupełnienia witamin i uspokojenia wyrzutów sumienia (te kalorie!!)
Gwoli sprawiedliwości muszę napisać, że przepis (starannie pielęgnowany) pochodzi od przyjaciół z Poznania. Po ich wizycie u nas i moim pilnym teminowaniu przy ich smażeniu przez kontynuatorkę rodu

Produkty
1/2 kg mąki (wrocławska, poznańska, szczecińska - czyli "zwykła"
1 szklanka (250ml) mleka
10 dag masła
5 zółtek
8 dag cukru
5 dag świeżych drożdży
szczypta soli
4-5 kostek Planty
Wykonanie
Mąkę przesiać, mleko leciutko podgrzać, rozpuścić w nim cukier, masło stopić i ostudzić, oddzielić żółtka od białek.
Odlać z 1/2 szklanki mleka, wkruszyć do niego drożdże, dodać łyżkę mąki, dobrze wymieszać i poczekać, aż "ruszy".
Resztę mleka rozmieszać z żółtkami i wlać do maszyny do pieczenia chleba. Na to wsypać mąkę zmieszaną z solą, dodać rozczyn. Ustawić program wyrabiania ciasta (nie na makaron). Gdy składniki się połączą, wlać stopione masło. Proces mieszania i wyrastania trwa ok. 1,5 godziny. Ponieważ ciasto wyrasta mocno, zalecam posmarować pokrywę maszyny tłuszczem.
Gdy maszyna zakończy swoją działalność, przekładam ciasto do miski i łyżką nabieram porcje (mniej-więcej równej wielkości), rozpłaszczam na placuszek w dłoniach oprószonych mąką, nakładam nadzienie (powidła śliwkowe, konfiturę z róży itp), zlepiam i strona zlepioną w dół rzucam kulkę na leciutko tylko przetartą mąką stolnicę, tak, aby sie trochę spłaszczyła (oczywiście kulka, a nie stolnica).
Z tej porcji wychodzi ok 15-17 pączków.
Gdy wyrosną, smażę na Plancie (biały, twardy tłuszcz - kiedyś był Ceres, potem Olej palmowy itp). Jest bez smaku i zapachu i nie pali się szybko. Trzeba wypróbować temperaturę tłuszczu, wrzucając mały kawałeczek ciasta. Jeśli od razu wyskakuje do góry, ale nie zmienia się w węgielek, tylko ładnie zaczyna rumienić, to OK - można smażyć

Pączki wkładam do tłuszczu - dla odmiany - zlepieniem do góry.
Smażę w garnku po 3 (bo taki mam garnek - 2l), w głębokim tłuszczu, tak aby pączek pływał w nim swobodnie. Przykrywam pokrywką i czekam 2-2,5 minuty. Następnie odwracam je przy pomocy patyczka do szaszłyków i czekam następne 2,5 minuty.
No i to chyba na tyle, jesli chodzi o smażenie...
Ponieważ pączusie są bardzo puszyste, przy wyjmowaniu łatwo zgnieść chrupiącą skórkę, więc najlepiej wyciągać podkładając coś (jakieś płaskie sitko itp) od spodu.
Wykładam pączki na ręcznik papierowy i jeszcze gorące lukruję.
A oto mój pierwszy w życiu udany pączek


Jabłko dla uzupełnienia witamin i uspokojenia wyrzutów sumienia (te kalorie!!)

Załączniki
Ostatnią edycję dokonał moderator: