Pączki niżej podane robiłam kilka razy i zapewniam Was że są super, własnie wczoraj miałam przyjemność je robić oraz zrobiłam zdjęcie, które zamieszczę wkrótce.
° 3 szklanki mąki tortowej lub innej pszennej [tj.ok.1/2 kg]
° 4 dkg drożdży [takie małe kosteczki sprzedawane w Geancie i
Carrefourze] lub torebka drożdży granulowanych DrOetkera [tzw.suchych]
° ok. 1 szkl ciepłego mleka
° 6 – 8 żółtek [zależy od wielkości jajek]
° 1/2 kostki masła extra [tj. 10 dkg] stopionego i sklarowanego [czyli
sam tłuszcz bez serwatki, która oddzieli się podczas rozpuszczania masła]
° 1/2 szklanki cukru pudru
° 2 – 3 łyżki spirytusu [żeby nie chłonęły tłuszczu w czasie smażenia]
° aromat waniliowy lub skórka otarta z cytryny
Z w/w składników wyrabiam ciasto - wg zasad przyrządzania drożdżowego
[najprościej jest przy użyciu drożdży suchych, bo nie trzeba sporządzać
rozczynu – tylko miesza się je z mąką, a potem dodaje resztę składników > czyli
żółtka utarte z cukrem, ciepłe mleko, spirytus, aromat, a na końcu ciepłe
masło].
Po wyrobieniu, ciasto odstawiam pod przykryciem do wyrośnięcia.
Gdy podwoi swoją objętość, ciasto delikatnie rozwałkowuję – podsypując
oczywiście mąką, żeby się nie kleiło – na grubość ok.2 cm i wykrawam szklanką
pączki, które układam na kocyku przykrytym lnianą ściereczką i przykrywam też
ściereczką > do ostatecznego wyrośnięcia.
Potem pączki smażę [zawsze robiłam to na smalcu, ale ostatnio przekonałam się
do oleju SŁONECZNIKOWEGO „BARTEK” i bardzo go polecam – pączki mają piękną
złotobrązową skórkę i są delikatniejsze w smaku, niż smażone na smalcu].
I teraz uwaga - ostatnio usprawniłam sobie pracę przy pączkach, tzn. nie
nadziewam ich przed smażeniem, bo po zawinięciu marmolady w ciasto, nigdy nie
osiągały idealnego kulistego kształtu, a także w czasie, gdy rosły zawsze kilka
z nich pękało i nadzienie wyłaziło w czasie smażenia.
A więc, gdy pączki są już wszystkie usmażone i są jeszcze dobrze ciepłe,
wkładam marmoladę [zwykłą pomieszaną z konfiturą z płatków róży > sama
konfitura ma zbyt intensywny zapach] do szprycy do dekorowania tortów i taką
najcieńszą, długą końcówką [która jest komplecie] wciskam nadzienie do środka
każdego pączka. Po całkowitym wystudzeniu nawet nie widać tego nakłutego
miejsca - chyba, że ktoś będzie skrupulatnie je oglądał.
Lukier:
° szklanka cukru pudru
° skórka otarta [na najdrobniejszych oczkach tarki jarzynowej] z 1
cytryny wyszorowanej i sparzonej gorącą wodą
° sok z tej cytryny
° 3 – 4 łyżki wrzącej wody
Do cukru pudru dodaję sok z cytryny – mieszam – a następnie dodaję wrzątek i
ucieram drewnianą „pałką” lukier, aż zgęstnieje i zbieleje. Dodaję otartą
skórkę z cytryny i smaruję ciepłe jeszcze pączki. Lukier jest kwaskowy i bardzo
aromatyczny.
° 3 szklanki mąki tortowej lub innej pszennej [tj.ok.1/2 kg]
° 4 dkg drożdży [takie małe kosteczki sprzedawane w Geancie i
Carrefourze] lub torebka drożdży granulowanych DrOetkera [tzw.suchych]
° ok. 1 szkl ciepłego mleka
° 6 – 8 żółtek [zależy od wielkości jajek]
° 1/2 kostki masła extra [tj. 10 dkg] stopionego i sklarowanego [czyli
sam tłuszcz bez serwatki, która oddzieli się podczas rozpuszczania masła]
° 1/2 szklanki cukru pudru
° 2 – 3 łyżki spirytusu [żeby nie chłonęły tłuszczu w czasie smażenia]
° aromat waniliowy lub skórka otarta z cytryny
Z w/w składników wyrabiam ciasto - wg zasad przyrządzania drożdżowego
[najprościej jest przy użyciu drożdży suchych, bo nie trzeba sporządzać
rozczynu – tylko miesza się je z mąką, a potem dodaje resztę składników > czyli
żółtka utarte z cukrem, ciepłe mleko, spirytus, aromat, a na końcu ciepłe
masło].
Po wyrobieniu, ciasto odstawiam pod przykryciem do wyrośnięcia.
Gdy podwoi swoją objętość, ciasto delikatnie rozwałkowuję – podsypując
oczywiście mąką, żeby się nie kleiło – na grubość ok.2 cm i wykrawam szklanką
pączki, które układam na kocyku przykrytym lnianą ściereczką i przykrywam też
ściereczką > do ostatecznego wyrośnięcia.
Potem pączki smażę [zawsze robiłam to na smalcu, ale ostatnio przekonałam się
do oleju SŁONECZNIKOWEGO „BARTEK” i bardzo go polecam – pączki mają piękną
złotobrązową skórkę i są delikatniejsze w smaku, niż smażone na smalcu].
I teraz uwaga - ostatnio usprawniłam sobie pracę przy pączkach, tzn. nie
nadziewam ich przed smażeniem, bo po zawinięciu marmolady w ciasto, nigdy nie
osiągały idealnego kulistego kształtu, a także w czasie, gdy rosły zawsze kilka
z nich pękało i nadzienie wyłaziło w czasie smażenia.
A więc, gdy pączki są już wszystkie usmażone i są jeszcze dobrze ciepłe,
wkładam marmoladę [zwykłą pomieszaną z konfiturą z płatków róży > sama
konfitura ma zbyt intensywny zapach] do szprycy do dekorowania tortów i taką
najcieńszą, długą końcówką [która jest komplecie] wciskam nadzienie do środka
każdego pączka. Po całkowitym wystudzeniu nawet nie widać tego nakłutego
miejsca - chyba, że ktoś będzie skrupulatnie je oglądał.
Lukier:
° szklanka cukru pudru
° skórka otarta [na najdrobniejszych oczkach tarki jarzynowej] z 1
cytryny wyszorowanej i sparzonej gorącą wodą
° sok z tej cytryny
° 3 – 4 łyżki wrzącej wody
Do cukru pudru dodaję sok z cytryny – mieszam – a następnie dodaję wrzątek i
ucieram drewnianą „pałką” lukier, aż zgęstnieje i zbieleje. Dodaję otartą
skórkę z cytryny i smaruję ciepłe jeszcze pączki. Lukier jest kwaskowy i bardzo
aromatyczny.