Wieki całe nie piekłam brioszek, ale jak jest MUM, to będą częściej. Ciasto robiłam rano, miało stac do wieczora w lodówce, ale jak tam zajrzałam po 3 godzinach, to prawie kipiało z miski. Ładnie zgęstniało, ale i tak nabierałam łyżką i formowałam rękoma utłuszczonymi masłem. Upieczone są leciutkie, z chrupiącą skórką i delikatnym, sprężystym wnętrzem. Zapomniałam o uwadze, że nie są słodkie i nie dosłodziłam, ale dlatego można je bezkarnie jeść z jakąś konfiturą. U mnie z marmoladką z czerwonych pomarańczy. Będą na Wielkanoc, bo z cieniutko krojoną szynką też się zgadzają.
Część upiekłam w papilotkach, żeby sprawdzić, jak się po upieczeniu zdejmują. Będę tak robić wszystkie.