Buuu...
Rósł ładnie, wszystko miało być tak pięknie, a tutaj...
Wsadziłam do piekarnika no i po 20 minutah zaczęłam mieć złe przeczucia: no bo zaglądam do niego, a on zamiast podrosnąć jeszcze, to się zapada. No ale nic to... dopiekam, brzmieć głucho nie chce, dalam mu jeszcze chwilkę...
Wyjmuję wreszcie.
Spód przypalony, góra miękka.
Wygląda... nie wygląda wcale.
Myślę sobie: no trudno, najwyżej będzie zbity i twardy, chwalić się nie będę, ale jakoś się zje...
Długo mu czekać nie dałam, bom zaniepokojona była mocno...
Rozkroiłam, a tam...
No nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać, w końcu jednak zdecydowałam się na śmiech, bo co bedę nad chlebem łzy ronić.
Jakbym miała aparat, tobym pokazala co wyszło, żebyście i Wy się pośmiać mogły.
Naokoło brązowa skorupka (od spodu czarna...), a w środku... długo długo nic, a na dnie mokra pulpa.
To ja chyba pozostanę jeszcze przy tatterowym razowcu...
A teraz czekam na odpowiedzi bardziej doświadczonych: co mogło być przyczyną?
Moje typy:
- za gorącą wodą zalałam mąkę? może... i nie była ni cholery zakwasopodobna, nie bąbelkowała ani odrobine rano: ot, taki budyń czy kisiel...
- za szybko wyrastal w 2. fazie, w foremce, niepotrzebnie go może kładłam na kaloryferze
- nie mam termometru w piekarniku (starym, gazowym), a że korzystam z niego od niedawna i nieiwiele jeszcze w nim piekłam, to i wyczucia brak... Ale na co postawić: za zimny czy za ciepły był?
Jakieś podpowiedzi?
Zakwas mam dobry, ten tatterowy razowiec rośnie na nim jak szalony i nie opada ani troszkę.
No dobra, na razie się zraziłam