Odłóżmy lekturę pani AR ad acta, bo nie o nią tutaj chodzi. Smażymy naleśniki według Neli Rubinstein i wydanej przez nią książki. Małgosimi ma całkowitą rację, zarówno co do składników, jak i wykonania. Książkę mam przed sobą i mogę to potwierdzić. Zaraz zresztą idę smażyć te naleśniki. Ostatnio najbardziej smakują mi nadziane musem jabłkowym - a robię to następująco. Kupuję 4 duże czerwone jabłka (paczkowane po 4), które są nieco droższe od tych na wagę, ale po obraniu dają mi sporo miąższu, a nie sam ogryzek.
Jabłka cieniutko obieram, wykrawam gniazda nasienne i kroję na mniejsze kawałki. W rondlu o nieco grubszym dnie rozpuszczam płaską łyżkę masła, wsypuję jabłka i podlewam odrobiną osłodzonej (bez przesady) wody. Na małym ogniu prużę jabłka do chwili, aż utworzą dość spoisty mus.
Naleśniki mam już przygotowane wg przepisu pani Neli. W każdy naleśnik wkładam 1 - 1,5 łyżki musu jabłkowego (to zależy od wielkości naleśnika) i nie rozsmarowując go zbytnio po całości, zwijam ruloniki. Tak mogą sobie leżeć, aż będę nam potrzebne. Wtedy bierzemy większą patelnię, roztapiamy w niej świeżutkie masło, rozgrzewamy i kiedy zacznie się perlić, układamy naleśniki. Ogień nie powinien być zbyt duży, bo z wierzchu się spalą, a w środku będą zimne. Odgrzewane powoli odpowiednio się zagrzeją i zrumienią. Pycha. Życzę smacznego.