index.php?act=findpost&pid=981880Ostatni wypusk pumpernikla mialam z przygodami.
Przygotowalm prawie wszystko jak w przepisie, platki zytnie namoczylam i odsaczylam, uzylam srutowanej maki zytniej ( dzieki Guciu za BM), nawet slodu dalalm i melasy buraczanej, ze o zakwasie i mace razowej nie wspomne. Wymieszalam, odlozylam, podrosl, podzielilam na bochenki, wlozylam do foremek, przykrylam folia, odstawilam.
Wstawilam do piekarnika, nastawilam niska temperature, zaprogramowalam na 10 godzin i poszlam spac.
Rano ostudzilam, zdjelam folie alu i... zobaczylam plaskie jaznobezowe cos. Przekroilam jeden "bochenek" i przywital mnie zakalec koloru nijakiego brazu? bezu?
Coz, popsuc nie popsuje i zawinawszy chlebki w sama fole alu znowu umiescilam je w piekarniku, na samym ruszcie, w temperaturze 150 stopni.
Po godzinie zaczelo pachniec jak nalezy. Po dwoch wyjelam, odwinelam - nabraly barwy wlasciwej, ciemnobrazowej. Pozostawilam zeby obeschly, a potem znowu w folie i do lodowki.
Donosze, ze pachnie i smakuje jak trzeba! Ani chybi temperatura pierwotna, w granicach 120 byla jednak za niska.
Co ku przestrodze i doswiadczeniu - wpisuje.
Pokaż załącznik 52937
qd
qd - to dzięki Twojemu wpisowi mój pumpernikiel nie wylądował w koszu - jestem Ci bardzo wdzięczna

.... Zrobiłam z przepisu drugiego, chociaż następnym razem użyję łagodniejszej melasy (mogę tu kupić zwykła, i taką czarniejszą, której użyłam, ale która według mnie jest trochę za mocna)... Mąka żytnia razowa i maka pod nazwą pumpernickel.... I wszystko szło dobrze.... do czasu pieczenia. Nastawiłam piekarnik na 150 stopni, budzik na 6 godzin, i poszłam spać..... Z podniecenia budziłam się w nocy wiele razy, i trochę (w pół-śnie) dziwiło mnie, że nie czuję aromatu zaparzanego chleba.... Wstałam przed budzikiem, zdjęłam folię z foremek.... i zobaczyłam, podobnie jak gd, mokre, niezbyt apetycznie pachnące "bochenki".... Szybko weszłam na ten wątek, i od razu udarzyła mnie w oczy jedna prosta rzecz...... Nastawiłam piekarnik na 150 stopni Fahrenheita, zamiast na Celsjusza, czyli prawie dokładnie o połowę niżej niż potrzeba.... Nawet kot przybiegł do kuchni, zawabiony moimi soczystymi przekleństwami, przerywanymi atakami niekontrolowanego śmiechu.... Na szczęście ten wpis qd dał mi nadzieję, że nie wszystko stracone.... Nastawiłam piekarnik na, tym razem, odpowiednią temperaturę, spryskałam wierzchy bochenków wodą, przykryłam szczelnie folią, i piekłam przez 2 1/2 godziny..... a potem zostawiłma w piekarniku jeszcze na 3.... Po wystygnięciu, zawinęłam je w folię, włożyłam do woreczków foliowych, i "zapomniałam" w lodówce na tydzień..... Pewnie teraz wszyscy jęczą z podziwu nad moją silną wolą, ale prawda jeste taka, że po prostu bałam się zobaczyć co z tego wszystkiego wyszło.... Dzisiaj rano nie miałam już wyjścia (skończył mi się zwykły razowiec) i z mocno bijącym sercem otworzyłam pakunek..... Rezultaty zobaczcie sami - tylko proszę o łagodne potraktowanie.... bo wiem, że chleb jest zbyt ścisły, przypieczony na brzegach, itp., itd..... Ale jest smaczny (ma taką lekką goryczkę pumperniklową), dał się pokroić ostrym nożem.... Aaaa.... a okruszki, ścinki, i pierwsze pokiereszowane kromki dostały moje wiewióry (chyba im smakowały, bo chrupały, aż miło....)....